U pana Płatka było wszystko

Czas Biskupiej jaką znamy dobiega kresu, lokalizacja zbyt atrakcyjna by przetrwała, za kilkanaście lat inne domy będą przeglądać się w Raduni i nikomu nawet na myśl nie przyjdzie ile ta ziemia widziała i słyszała niesamowitych historii. Nikt też nie będzie w ruinach fundamentów spalonych domów poszukiwał śladów przeszłości cywilizacji Morza Czarnego…, nikogo nie zadziwią resztki miki oblepionej ziemią i nikt nie wejrzy w przeszłość znalezionej srebrnej monety, kogo będą obchodzić wzory w jakie układano dawne chodniki i kogo zachwycą profile ulicznego bruku… Nikt nawet nie zauważy, że i małe płotki były od jednej matki…Genius Locci nie zamieszka tam, gdzie nikt o niego nie pyta i zabraknie też starców, którzy by opowiedzieli historię tego skrawka miasta. Nie ma nic smutniejszego od starców, którzy przeniesieni z innego terenu nic nie potrafią powiedzieć o obecnym miejscu swojego zamieszkania…

To jeden z wpisów pod zdjęciami dawnej Biskupiej Górki, które znajdują się w działach „Galeria” i „Wspomnienia” na naszym portalu. O ile trudno się nie zgodzić z tym, że pewien etap w historii Biskupiej Górki się zamyka, to z tym, że nikogo przeszłość tego miejsca za chwilę nie będzie interesowała, już nie. Biskupia Górka historię ma ciekawą, dowodem na to jest choćby niesłabnące zainteresowanie spacerami z lokalnymi przewodnikami. Tylko z nimi Biskupią Górkę zwiedziło prawie 7 000 osób. Wiedza o historii tego miejsca wciąż wzbogaca się o nowe informacje, a lokalnie działające Stowarzyszenie Biskupia Górka dokłada starań, by były to nie tylko suche fakty, ale także historie ludzi i przedmioty z tym miejscem związane.

Dziś opowieść o malutkim sklepiku, który przy ulicy Biskupiej był od 1946 do lat siedemdziesiątych i o jego uroczych właścicielach, Natalii i Stanisławie Płatkach, zapisana głosami mieszkańców Biskupiej Górki na naszym portalu: https://biskupiagorka.pl/sklepy/.

Sklepik był malutki, ale jakże ważny dla okolicznych mieszkańców, bo „u Płatka” można było dostać prawie wszystko. To była taka mieszanka sklepu drogeryjno-pasmanteryjno-papierniczo-zabawkarskiego i pewnie jeszcze jakiegoś. Szło się tam więc po guziki, igły, po farbę do tkanin, kapiszony, zabawki… Dla mnie na początku lat sześćdziesiątych sklep najważniejszy, bo tam mama kupowała mi moją pierwszą biżuterię. Pierścionki były piękne, moje ulubione –  złote, z oczkami w różnych kolorach.  Szybko się jednak niszczyły, albo je gubiłam, bo niektore tylko zaciskało się na palcu.  Musialy być jednak tanie, bo mama ciągle  kupowała mi nowe.
Za ladą zazwyczaj królował pan Płatek, pamiętam jego pękatą postać, czarny mały wąsik równiutko przystrzyżony, pokłony, którym zawsze towarzyszyło: „Dziękuję bardzo, bardzo dziękuję, dziękuję bardzo, bardzo dziękuję”…. jeszcze na ulicy goniły nas te jego podziękowania. Mama w domu podśmiewała się z tej nadmiernej uprzejmości pana Płatka. Z rozrzewnieniem dziś go wspominam.”

“Obok wejścia do sklepu z zabawkami, do muru budynku dobudowano drewniany sklep Państwa Kowalke, tak że oba sklepy sąsiadowały z sobą, a ich drzwi wejściowe były tuż obok siebie i oba wejścia budziły duże emocje u dzieci, ale cukierki ze słojów z najwyższej półki warzywniaka nie pozostawiły tylu wspomnień co rzemieślniczo PRL-skie zabawki ze sklepu Państwa Płatków…”

“Pierścionki u Państwa Płatków, kosztowały 5 zł. Leżały pod szkłem w centralnym miejscu głównej lady, pośrodku. Lada była oszklona od góry i od frontu, poprzedzielana drewnianym szkieletem zabudowy zwanej tutaj ladą, pomalowanym w kolor a’la ciemny brąz. Lada była niska jak na sklep, tak by dobrze służyła dzieciom, bo na dzieci głównie nastawiony był ten sklep, nie licząc kapci i laczków, z którymi regał znajdował się na wprost wejścia do sklepu. Dorośli kupowali jeszcze farby do włosów, lusterka i grzebienie, takie gęste także…
Sklep największy dochód przynosił w ostatnich dniach grudnia, gdy z całego miasta przychodziła młodzież kupować korki do strzelania w Sylwestra. Kolejka po korki nikogo nie zniechęcała, mimo że trzeba było postać z godzinę, a czasami i dłużej. Paczka korków 25 szt. kosztowała 12 zł, korki wpychało się w lufę pistoletu o nazwie „korkowiec” i pociągało za spust kierując lufę w bezpiecznym kierunku, następował huk i sięgało się po kolejny korek. Takie w tamtych czasach mieliśmy fajerwerki na Sylwestra.”

 

“Do pana Płatka, chodziło po pierścionki za złotówkę, A to było takie małżeństwo, że on nigdy nie żartował. To było dla mnie zabawne, bo mówił do swojej żony tylko „,skarbeńku”. Był bardzo grzeczny. Wszystko u niego w sklepie było zawijane w papiereczek – miał zawsze pocięte kawałeczki gazety różnej wielkości – co by człowiek nie kupił.”

 

“Warto wspomnieć, że w tym sklepie był założony telefon, rzecz nie powszechna w tamtych czasach, na Biskupiej nie było ani jednego telefonu publicznego… Szczęśliwcy posiadający telefon nie zawsze byli szczęśliwi z tego powodu…

“Za jedynym oknem sklepu Państwa Płatków były powykładane dziecięce skarby, ale wiele z dzieci nie było w stanie zajrzeć na tę wystawę z powodu wzrostu, stawały więc na schodkach wejściowych do sklepu. Drzwi wejściowe razem ze wspomnianą szybą wystawową stanowiły cały front sklepu, wspinało się więc na palcach i zaglądało w bajkową wystawę…”

Zważywszy, że powierzchnia sklepu wynosiła 16 metrów kwadratowych, trzeba docenić starania właścicieli sklepiku, którego oficjalna nazwa brzmiała „Galanteria i mat.-piśmienne”: „U pana Płatka można było dostać wszystko, ćwierć kila rozmaitości. Wszystko można było dostać co człowiek zapragnął, nie musiał więcej nigdzie chodzić i szukać…”

Zdjęcia z lat 1945-1953 r. znalazły się w naszym Archiwum Społecznym Biskupiej Górki dzięki córce państwa Płatków. Na początku czerwca 2017 r. otrzymaliśmy je z listem:
Jestem córką nieżyjących już od początku lat dziewięćdziesiątych, Natalii i Stanisława Płatek. Od lat powojennych prowadzili oni malutki sklepik przy ul. Biskupiej 4. Pamiętam, że jako mała dziewczynka sporo czasu spędzałam w tymże sklepiku oraz w jego okolicy bawiąc się z dziećmi.
Właśnie znalazłam zdjęcia związane z tym miejscem i moimi rodzicami. Pamiętam jeszcze przylegającą do budynku drewnianą przybudówkę (warzywniak), w którym sprzedawali państwo Kowalke.
Postanowiłam przekazać Wam te zdjęcia sądząc, że mogą one uzupełnić archiwum jakie zapewne posiadacie.”

List nosił tytuł „Ocalić od zapomnienia”.

Krystyna Ejsmont

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarze “U pana Płatka było wszystko”

Skip to content