Sklepy

Sklep Pana Etmańskiego, ul. Biskupia 29

Lidia Dąbek:
„Dziad” , tak się mówiło na Pana Etmańskiego, Niemca, który miał warzywniak i magiel w piwnicy przy Biskupiej 29, kaleczył język polski. Jego żona była bardzo sympatyczna, ale jemu, to jako dzieci, dokuczaliśmy.
Jak ja byłam „smród” i się leciało do Kowalkiego z kubkiem metalowym po 30 dag śmietany za 3,20 zł i po cukierki, bo ze słoi na sztuki Pan Kowalke dawał, to po drodze stał „Dziad” i wygrażał – pamiętam te jego suche ręce: – Wy chalery, jak do magla to tu, a po „śmientanę” to do Kowalkiego? Nie będziesz maglował!” Tylko on wtedy magiel miał.
My też byliśmy cholery, jak to dzieci. Patrzyło się, czy on nie stoi w drzwiach, a gdy miał otwarte drzwi to się darliśmy do środka:
„Szwab, drab kurza noga
nie boi się Pana Boga,
ma na sobie cztery łatki
nie boi się Boskiej Matki”.
I szybko uciekaliśmy, bo już „Dziad” drapał się do góry po schodach…

Jadwiga:
Magiel był olbrzymi i chodził na wielkich drewnianych wałkach. Byłam od kręcenia takim walkiem, ale że byłam wtedy dzieckiem, to trudno mi go było ruszyć. Płaciło się za czas, więc opiernicz od mamy dostawałam. Jak jeden wałek mama wysunęła, to trzeba było szybko nawinąć bieliznę i wtedy ta olbrzymia skrzynia musiała w powietrzu wisieć i nie daj Bóg, by spadła. To były dla mnie ciężkie chwile.

Darius Salamon:

Ok. 1970 r. odkupiliśmy sklep, który wcześniej prowadził Pan Etmański, tzn. moi rodzice odkupili od p. Bychowskich, którzy wyjechali do RFN na stałe. W tamtych czasach kupowało się rzeczy należące do ADM czy UM, dzisiaj nazwalibyśmy to odstępnym – zapłaconym “po cichu”. Oni zajmowali mieszkanie na II piętrze w kamienicy, która stoi vis a vis sklepu spożywczego, dawniej zwanego Spółdzielnią. Pani Bychowska pomagała moim rodzicom w sklepie przy ul. Biskupiej 29. Wychowałem się w nim, można by rzec.

Magiel został zdemontowany, moi rodzicie uznali, że był zbyt mało dochodowy a zabierał sporo miejsca i uwagi. Rodzicie bardzo wzbogacili ofertę sklepu, nie był to już typowy warzywniak, były także ciastka, mleko, gumy balonowe – z kaczorem Donaldem – nowość, kosztowały 6 zł i były dostępne tylko u nas i na hali targowej, sprzedawaliśmy np. także piwo po 3.50 zł, poj. 0.33, co było ewenementem w tamtych czasach. Trzeba  było dodatkowo płacić pracownikom rozwożącym piwo, by dostawy docierały do naszego sklepu.

Przy wejściu, nanizane na gwóźdź wisiały cenniki z UM Gdańsk, wg tych cenników należało sprzedawać warzywa, owoce, jajka itp. Ceny były urzędowo regulowane i nikogo nie obchodziło za ile się kupiło towar. Listonosz przynosił cennik i trzeba było się dostosować, podobnie np. z urlopem, Wydział Handlu musiał wyrazić zgodę i podbić papier z informacją o urlopie, kartkę należało nakleić na drzwiach sklepu. Co ciekawe, po latach okazało się, że kierowniczka w/w wydziału handlu jest ciotką i matką chrzestną mojej żony…:p , ale było to już x lat po sprzedaniu sklepu przez moją mamę.

 

 

 

 

 

 

Sklep „Płatek”, ul. Biskupia 4.

Krystyna Ejsmont:

„Sklepik był malutki, ale jakże ważny dla okolicznych mieszkańców, bo „u Płatka” można było dostać prawie wszystko. To była taka mieszanka sklepu drogeryjno-pasmanteryjno-papierniczo-zabawkarskiego i pewnie jeszcze jakiegoś. Szło się tam więc po guziki, igły, po farbę do tkanin, kapiszony, zabawki… Dla mnie na początku lat sześćdziesiątych sklep najważniejszy, bo tam mama kupowała mi moją pierwszą biżuterię. Pierścionki były piękne, moje ulubione –  złote, z oczkami w różnych kolorach.  Szybko się jednak niszczyły, albo je gubiłam, bo niektore tylko zaciskało się na palcu.  Musiały być jednak tanie, bo mama ciągle  kupowała mi nowe.
Za ladą zazwyczaj królował pan Płatek, pamiętam jego pękatą postać, czarny mały wąsik równiutko przystrzyżony, pokłony, którym zawsze towarzyszyło: „Dziękuję bardzo, bardzo dziękuję, dziękuję bardzo, bardzo dziękuję”…. jeszcze na ulicy goniły nas te jego podziękowania. Mama w domu podśmiewała się z tej nadmiernej uprzejmości pana Płatka. Z rozrzewnieniem dziś go wspominam.”

Pierścionki u Państwa Płatków /zapomina się, że istniała Pani Płatek :-)/kosztowały 5 zł. Leżały pod szkłem w centralnym miejscu głównej lady, po środku. Lada była oszklona od góry i od frontu, poprzedzielana drewnianym szkieletem zabudowy zwanej tutaj ladą, pomalowanym w kolor a’la ciemny brąz. Lada była niska jak na sklep, tak by dobrze służyła dzieciom, bo na dzieci głównie nastawiony był ten sklep, nie licząc kapci i laczek z którymi regał znajdował się na wprost wejścia do sklepu. Dorośli kupowali jeszcze farby do włosów, lusterka i grzebienie, takie gęste także :p Sklep największy dochód przynosił w ostatnich dniach Grudnia, gdy z całego miasta przychodziła młodzież kupować korki do strzelania w Sylwestra, kolejka po korki nikogo nie zniechęcała, mimo że trzeba było postać z godzinę, a czasami i dłużej. Paczka korków 25 szt. Kosztowała 12 zł, korki wpychało się w lufę pistoletu o nazwie Korkowiec i pociągało za spust kierując lufę w bezpiecznym kierunku, następował huk i sięgało się po kolejny korek. Takie w tamtych czasach mieliśmy fajerwerki na Sylwestra.

Państwo Płatek mieszkali w domu jednorodzinnym w Oliwie i mieli córkę, która dzisiaj powinna liczyć sobie 52 wiosny, wiem, że kobietom się lat nie liczy, ale cóż się nie robi dla wspomnień na tej stronie…

Warto wspomnieć, że w tym sklepie był założony telefon, rzecz nie powszechna w tamtych czasach, na Biskupiej nie było ani jednego telefonu publicznego… Szczęśliwcy posiadający telefon nie zawsze byli szczęśliwi z tego powodu…

I jeszcze coś, za jedynym oknem sklepu Państwa Płatków były powykładane dziecięce skarby, a wielu z dzieci nie było w stanie zajrzeć na tę wystawę z powodu wzrostu, stawano więc na schodkach wejściowych do sklepu, drzwi wejściowe razem z wspomnianą szybą wystawową stanowiły cały front sklepu, wspinało się na palcach i zaglądano w bajkową wystawę…

Obok wejścia do sklepu z zabawkami, do muru budynku dobudowano drewniany sklep Państwa Kowalke, tak że oba sklepy sąsiadowały z sobą, a ich drzwi wejściowe były tuż obok siebie i oba wejścia budziły duże emocje u dzieci, ale cukierki ze słojów z najwyższej półki warzywniaka nie pozostawiły tylu wspomnień w mieszkańcach Biskupiej co rzemieślniczo PRL-skie zabawki ze sklepu Państwa Płatków…
Drugim sąsiadem sklepu z zabawkami był…Magiel, dziwnym trafem zapomniany i pozostający w cieniu magla ze sklepu Pana Etmańskiego… Trzeci magiel funkcjonował za kościołem Chrystusa Króla przy ulicy Jasnej, w budynku po prawej stronie ulicy, z 30 metrów przed późniejszym lokalem Lido, a kawałek dalej za punktem skupu surowców wtórnych, który znajdował się po lewej stronie ulicy patrząc od Biskupiej. Do tego magla chodzili mieszkańcy Biskupiej gdy zabrakło magla na dzielnicy.

 

Skip to content