“Pamięć jest szwaczką, i to kapryśną. Pamięć śmiga igłą w górę i w dół, w lewo i w prawo, to rzadszym, to gęściejszym ściegiem. Nie wiemy, które wspomnienie czeka następne w kolejce, które stoi za nim”. (Wirginia Woolf)
W dziale tym spróbujemy ze skrawków zebranych wspomnień stworzyć jak najpełniejszy obraz minionego życia na Biskupiej Górce, opowiedzieć o ludziach, miejscach i wydarzeniach.
Czekamy też na teksty o tym jak dzisiaj mieszka się na Biskupiej Górce – “Kiedy wymawiam słowo Przyszłość, pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości” (Wisława Szymborska).
Napiszmy więc razem historię Biskupiej Górki i jej mieszkańców/mieszkanek.
Wszystkie osoby chętne do podzielenia się wspomnieniami i refleksjami z tym miejscem związanymi oraz do pomocy przy ich katalogowaniu prosimy o skontaktowanie się z redakcją.
——————————————————————————————————–
Wspomnienia Urszuli Kiedrowskiej z d. Marschinke z lat 1937-1994
Urodzona w Wolnym Mieście Gdańsku
Moja mama miała na imię Zofia i była Polką. Urodziła się w Kościerzynie. Ojciec, Paweł, był Niemcem, też pochodził spoza Gdańska, ale pracę znalazł tu. Na początku rodzice zamieszkali na ulicy Lastadia i tam się urodziłam w 1935 roku. Z obawy przed prześladowaniami oraz z troski o dzieci rodzice postanowili przeprowadzić się tam, gdzie nikt ich nie znał. I tak zamieszkaliśmy w kamienicy przy Biskupiej 19, pod numerem 1. Wówczas mieszkali tam w większości wykształceni, inteligentni ludzie. Bardzo dobrze ich wspominam. Gdy ja lub o rok starsza siostra chorowałyśmy, to dopytywali się o nasze zdrowie i przynosili nam cukierki.
Cmentarz
Urszula:
Cmentarz był bardzo piękny, ogrodzony wysokim murem. Nagrobki to były takie małe domki. Pięknie były zdobione. Trumny w nich były ułożone jedna na drugiej. Wiem, bo po wojnie pootwierane były te grobowce i myśmy tam zaglądali. Widziałam otwarte trumny i powyrzucane z nich kości – ludzie chyba złota szukali.
Moje dzieci chodziły do tej szkoły, którą zbudowano na miejscu tego cmentarza. Moja córka opowiadała, że jak mieli przerwy, to każdy dostawał woreczek i wszyscy zbierali kości. Taką przerwę mieli.
Restauracja “Lwowianka”
Ryszard Janiec:
– Restaurację założyli w 1945 r. moi rodzice, Anna i Bronisław Jańcowie, niedługo po tym, gdy przyjechali do Gdańska ze Lwowa. Zajęli pusty lokal na pierwszym piętrze kamienicy przy ul. Biskupiej 8. Tato nie chciał wprowadzać się do mieszkania, w którym były cudze meble i rzeczy, a takich opuszczonych, pięknie urządzonych, z kluczem w drzwiach, było jeszcze wówczas całkiem sporo. Pierwsze co robiliśmy więc, to było wyszukiwanie w gruzach jakiś mebli i wyposażenia domu. Na początku ojciec, który był dobrym szewcem, trudnił się naprawianiem butów, a mama gotowała zupy i sprzedawała je na pobliskim targu. Ponieważ tato zawsze chciał mieć restaurację, zdecydowali, że założą ją w wolnym lokalu na parterze ich kamienicy. Dziś znajduje się tam sklep spożywczy, ale wówczas ten lokal podzielony był na dwie części. Większą zajmowała już restauracja “Warszawianka” państwa Cyranów. Rodzicie postanowili więc nadać swojej nazwę “Lwowianka”.
Sklepy
Sklep „U Dziada”
Lidia Dąbek:
„Dziad” , tak się mówiło na Pana Etmańskiego, Niemca, który miał warzywniak i magiel w piwnicy przy Biskupiej 29, kaleczył język polski. Jego żona była bardzo sympatyczna, ale jemu, to jako dzieci, dokuczaliśmy.
Jak ja byłam „smród” i się leciało do Kowalkiego z kubkiem metalowym po 30 dag śmietany za 3,20 zł i po cukierki, bo ze słoi na sztuki Pan Kowalke dawał, to po drodze stał „Dziad” i wygrażał – pamiętam te jego suche ręce: – Wy chalery, jak do magla to tu, a po „śmientanę” to do Kowalkiego ? Nie będziesz maglował!” Tylko on wtedy magiel miał.
Grudzień 1970
Stanisława:
Po wybuchu strajków w Stoczni Gdańskiej władze do stłumienia strajku ściągnęły posiłki ze szkół milicyjnych ze Słupska i Szczytna, ok. 700 osób. Stacjonowali w Szkole Podstawowej nr 21 w Gdańsku.
Cały teren szkoły i boiska był zajęty przez milicjantów i ich samochody. Nikt z cywilów nie mógł wejść na ten teren bez dowodu osobistego i specjalnej przepustki.
Ja z rodziną mieszkałam i pracowałam w szkole, więc mogłam obserwować to wszystko co działo się wówczas na terenie obiektu.
Klub Victoria
Zdzisław:
1975-1978
Miałem wtedy ok. 15 lat. Nie wiedzieliśmy z kolegami co z sobą zrobić, byliśmy silnymi chłopakami, rozpierała nas energia, robiliśmy sobie „kluby” pod mostem, po parkach, na drzewach, ale to nam nie wystarczało. Wśród nas było dwóch braci, których ojciec pracował w milicji, nazywał się Pilch. On został naszym opiekunem środowiskowym. Dowiedzieliśmy się, że pod budynkiem przy ul. Biskupiej 30 (od strony podwórka) jest wolna piwnica. Pilch pomógł nam uzyskać zgodę z Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej na zrobienie tam klubu dla młodzieży. I zaczęła się praca. Wyciągnęliśmy stamtąd 4-5 Multicarów ziemi, piachu, gruzu i śmieci. Prawdopodobnie PGM nam pomagał, bo mieszkali na ul. Biskupiej też starsi chłopcy, którzy w PGM-ie pracowali.