Jak witano kiedyś Nowy Rok w Gdańsku? W Archiwum Społecznym Biskupiej Górki jeszcze nie ma takich wspomnień, ale Stowarzyszenie Biskupia Górka, które je prowadzi, liczy na to, że się pojawią. Można wspominać pod tym artykułem w komentarzach, można też kontaktować się telefonicznie: 514 452 631. Dla zachęty cytat z pierwszego tomu “Wspomnień gdańskiego bówki”. Dzięki temu, że Brunona Zwarra opisał swoje wspomnienia, wiemy jak obchodzono Sylwestra w przedwojennym Gdańsku.
Na ulicach rozlegały się nieustannie głośne i wesołe okrzyki “Prost Neujahr!”, którym wtórowały strzały oddawane z korkowców. Gdy przybyliśmy na ul. Długą, środkiem ośnieżonej jezdni w kierunku Długiego Targu ciągnęły różne grupy przebierańców. Z okien, latarń i przewodów tramwajowych zwisały kolorowe serpentyny, a na chodnikach stało już sporo ludzi. Oczekiwali oni na ruszający spod ratusza rokrocznie wesoły pochód, podążający barwnym korowodem do niedalekiego teatru, zwanego wówczas żartobliwie ze względu na jego kształt “młynkiem do kawy”. Ze wszystkich stron napływały podochocone grupy widzów. Niektórzy byli obsypani śniegiem, inni mieli na sobie drobne konfetti i raz po raz ktoś trzymał na sznurku kolorowy balonik. Ludzie obrzucali się śniegiem, a chwilami staczano formalne bitwy śnieżne. Wszędzie śmiano się beztrosko i robiono sobie różne kawały.
Niejeden z mężczyzn prychał głośno po wypiciu zbyt ostrej wódki, którą go poczęstowano. Zaszczyceni przez sąsiada dobrym cygarem nie cieszyli się nim zbyt długo, gdyż rozlatywały się one nagle z głośnym hukiem.Taki wybuch towarzyszył również odwijaniu zawiniętych długim kolorowym papierem cukierków. Częstowano się czekoladkami wypełnionymi solą, pieprzem, musztardą, a nawet mydłem. Lecz to wszystko nie psuło ogólnej zabawy, podnosiło raczej wesoły nastrój, gdyż po każdej takiej “niespodziance” rozlegały się salwy śmiechu.
Z otwartych okien dochodziły dźwięki gramofonów i co chwila ktoś wołał: “Prost Neujahr”!
Gdy wszakże z wieży ratuszowej zaczęły rozbrzmiewać pierwsze dźwięki chorału, nakazującego ludziom dziękować Bogu za przeżyty rok, na ulicy się uciszyło. Gdańszczanie na chwilę spoważnieli i pilnie nasłuchując czekali na dźwięk tego dzwonu, który miał oznajmić północ. Jeszcze do miejsca zbiórki pędzili ostatni przebierańcy, a już liczna rzesza ludzka zaczęła coraz głośniej odliczać uderzenia dzwonu.
Nagle wybuchł w ciemne niebo potężny okrzyk kilku tysięcy mieszkańców: “Prost Neujahr!!!”
Od tego momentu słowa te powtarzano w ogólnym hałasie nieustannie. Do bicia dzwonu ratuszowego dołączyły również dzwony wszystkich gdańskich kościołów. Słychać było gwizd fabrycznych syren oraz buczenie stojących w porcie statków. Składano sobie głośno życzenia noworoczne, rozbawieni mieszkańcy rzucali z okien serpentyny i konfetti, gdzieniegdzie rozlegał się wybuch pękającego baloniku czy wystrzał z korkowca, a wszystko to powoli nikło pod wpływem dźwięku wyruszającej od Długiego Targu dętej orkiestry. Za muzykantami ciągnął się długi sznur licznych grup przebierańców. Niejedni byli podobnie ubrani do naszej grupy, lecz byli również tacy, którzy mieli nieco więcej fantazji i środków na to, by ubrać się w przeróżne barwne mundury i stroje. W takt szlagierów i wesołych marszów wygrywanych przez towarzyszące im małe orkiestry podwórkowe kroczyli z powagą różni “wojskowi” w fantastycznych mundurach, posuwali się tanecznym krokiem, niekiedy przewracając się, ubrani w różne domina i stroje klownów chłopcy. Szli bohaterowie różnych kryminałów wraz z Buffalo Billem na czele, bohaterem wielu przygód. Pamiętam jeszcze barczystą postać murzyna Pongo, bohatera zeszytów przygodowych. Wśród tych barwnych postaci uwijali się mali pierroci o pomalowanych twarzach, którzy różnymi grymasami i figlarnymi ruchami wywoływali śmiech.
Ogólny aplauz zdobyła para mężczyzn, z których jeden, przebrany w kobiece stroje i bardzo uszminkowany na twarzy, popychał z wielkim trudem staromodny wózek dziecięcy. Leżał w nim jego kolega, mały grubas przebrany za oseska, i trzymał w ręku dużą butelkę z nałożonym smoczkiem. Wierzgał pocieszenie wystającymi nad krawędzią wózka nogam i raz po raz się wydzierał, gdy od swojej “niańki” otrzymał głośnego klapsa.
Sporo braw zebrał również mężczyzna, który szedł samotnie przebierając śmiesznie nogami w bardzo dużych butach. Miał na sobie strój składający się z imitacji nałożonych na siebie opon samochodowych – była to reklama znanej już w Gdańsku firmy “Michelin”.
Głośno, bardzo głośno było wówczas na ulicach Gdańska, gdyż gdańszczanie korzystali chętnie z tej jedynej w roku okazji, by wyszumieć się bez policyjnych ograniczeń aż do czwartej rano. (…)
Był to jedyny raz, gdy mogłem przyjrzeć się temu przemarszowi przebierańców i tłumom tak bardzo rozbawionych gdańszczan. W następnych latach, gdy do władzy doszli hitlerowcy, zakazali zarówno chodzenia po domach z “Brummtopfem”, jak i pochodów sylwestrowych. Z każdym rokiem skracano dozwolone na te zabawy godziny, aż w końcu ten relikt swobody karnawałowej zanikł.