Domowe archiwum – kamienica na Stoku 12D

Stowarzyszenie Biskupia Górka prowadzi od lat Archiwum Społeczne Biskupiej Górki. Gromadzimy zdjęcia, pocztówki, przedmioty i wspomnienia o naszej „dzielnicy”. Zachęcamy obecnych i byłych mieszkańców do wzbogacenia naszych zbiorów, ale również do spisywania własnych zasobów rodzinnych i sąsiedzkich.

Barbara Szczepańska, wieloletnia mieszkanka Biskupiej Górki, w 2019 roku podjęła się dzieła spisania wspomnień o swojej rodzinie i sąsiadach. Tak powstała – jako wydarzenie na Facebooku „Historia kamienicy Na Stoku 12d w Gdańsku”.

 

Zapraszamy do zapoznania się z chronologicznym zapisem postów na tym wydarzeniu.

Historia kamienicy Na Stoku 12D w Gdańsku

Jesteśmy wieloletnimi mieszkańcami kamienicy przy ul. Na Stoku 12D i chcielibyśmy spisać historię naszego domu. Mamy wiele wspomnień związanych z tym miejscem i ludźmi, którzy tu niegdyś żyli. Chcielibyśmy zatrzymać je na dłużej, zapisać i udokumentować, zdobyć nowe informacje, dowiedzieć się więcej o naszym domu. Chcemy to zrobić teraz, dopóki jeszcze żyją osoby, które wiele pamiętają i są związane z tym miejscem. Pragniemy odszukać nasze koleżanki i kolegów z dzieciństwa.
Prosimy o udostępnianie naszego wydarzenia, zapraszanie znajomych oraz przekazywanie informacji innymi kanałami (https://www.facebook.com/events/2499642796972279/?active_tab=discussion).
Na nasz projekt zdobyliśmy minigrant z Gdańskiego Funduszu Senioralnego.
Zebrane materiały przekażemy też Archiwum

Mieszkam w tej kamienicy od urodzenia, od 1946 r. Nasz dom w okresie powojennym był pełen dzieci. Bardzo chcę poznać losy moich koleżanek i kolegów z dzieciństwa, poszukać starych zdjęć i powspominać. Basiu, Jolu, (Wasza babcia jest na zdjęciu), Stefciu, Waldku, Jurku, sąsiedzie z tego samego piętra – odezwijcie się, proszę.

 Społecznemu Biskupiej Górki prowadzonemu przez Stowarzyszenie Biskupia Górka oraz pokażemy na spotkaniu otwartym w grudniu br.

03.10.2019

04.10.2019
Nasze poszukiwania zaczęliśmy od wizyty w Archiwum Państwowym w Gdańsku. I tu pierwszy zawód – w dokumentacji Państwowego Urzędu Policji Budowlanej z lat 1815-1945 nie ma teczki naszej kamienicy. Już wiemy, że dalej trzeba szukać w Archiwum w Gdyni i w sądowych księgach wieczystych. Przy okazji tej wizyty w PAN, zainteresowana już naszym projektem koleżanka z innej kamienicy, znalazła teczkę swojej.

06.10.2019
Mamy już pierwszy dokument do naszego archiwum! Decyzja o przydziale mieszkania dla mojego Taty z 7 sierpnia 1946 r. -jeszcze przed moim urodzeniem. Wypisany na kawałku papieru mniejszym niż połówka A4. I popatrzcie co jest po drugiej stronie – pokusi się ktoś o przetłumaczenie?

07.10.2019
Dziś trochę mojej historii. Mój tata urodził się w Gdyni, był zawodowym wojskowym. Jeszcze przed wojną przeniesiono go w głąb Polski. Po wojnie chciał wrócić w rodzinne strony, więc zamieszkaliśmy w Gdańsku. Jak większość ówczesnych przybyszów otrzymaliśmy mieszkanie poniemieckie. Pamiętam jeszcze stare meble, które tam zastaliśmy – w jadalni wielki kredens, okrągły rozkładany stół z czterema krzesłami oraz masywne biurko. W sypialni stało ogromne drewniane łoże, szafa ubraniowa i komoda. W kuchni był kredens i piec kaflowy. Podobne umeblowanie było w kilku innych mieszkaniach naszej kamienicy. Z tych mebli pozostał tylko kredens – ładnie odnowiony, stoi w mieszkaniu mojego syna.
Na pierwszym zdjęciu stoję w salonie na tle tego kredensu, a na nim kołchoźnik – obowiązkowy w każdym mieszkaniu w tamtym czasie. Płaciło się za niego, jak pamiętam, ok. 2 zł miesięcznie. Wyłączało się go wyciągając wtyczkę z gniazdka. O godz. 12 zawsze był hejnał z wieży Mariackiej, później orkiestra Jana Cajmera grała melodie polskie, ja zawsze czekałam na godzinną audycję dla dzieci. Czy ktoś pamięta, do którego roku były w mieszkaniach te kołchoźniki?
Drugie zdjęcie – od lewej moja mama, ja i moja starsza siostra. To było ok. 1953 roku.

26.10.2019
Jak to zaraz po wojnie było – gdańszczanie niemieckiego pochodzenia, którzy nie wyjechali do Niemiec z własnej woli, zwalniali zajmowane przez siebie lokale. W naszej kamienicy też tak było. Tylko w jednym mieszkaniu zostało małżeństwo z dziećmi, mieszkające tam jeszcze przed wojną. Była to para: mąż Kaszub, żona – gdańszczanka, mówiąca po polsku, ale z takim charakterystycznym twardym “r”. Z tego co wiem, ich dzieci, a właściwie teraz pewnie bardziej wnuki, mają gospodarstwa w bliższych i dalszych okolicach Pszczółek, a część z nich wyemigrowała do Niemiec. Małżeństwo było bardzo sympatyczne i my, dzieciaki “domowe”, nazywaliśmy ich dziadkami. Nieraz opiekowali się którymś z nas, gdy rodzice byli zaskakiwani nieprzewidzianymi sytuacjami. Pamiętam, że gdy moją mamę pogotowie zabrało do szpitala (miałam 7 lat) i cała rodzina tam pobiegła, to “dziadek”, który miał wspaniałe poczucie humoru pocieszał mnie i opowiadał cały czas jakieś historie – takie z życia wzięte, ale zabawne, a “babcia” karmiła czym tam tylko miała. Siedziałam u nich do nocy, aż mnie odebrał tata. W ich mieszkaniu zawsze pełno było wnuków, mniej więcej moich rówieśników. Przebywali tam w czasie wakacji i oczywiście bawiliśmy się razem. Po kilku latach, w miejsce ich dzieci, u dziadków zamieszkały wnuki z rodzinami, teraz mieszka już piąte pokolenie tej pary. Taka jest kolej życia. I choć dziadkowie już dawno odeszli, ja mam ich ciągle we wdzięcznej pamięci… Czy uda mi się znaleźć ich zdjęcie w czasie moich poszukiwań? Chciałabym.

04.11.2019
Życie w naszym domu toczyło się w miarę spokojnie. W ciągu kilku lat po wojnie przyszło na świat kilkoro młodszych dzieci, parę starszych osób odeszło, trzy rodziny wyprowadziły się, a do ich mieszkań wprowadzili się nowi lokatorzy, też z dziećmi mniej więcej w podobnym wieku do mieszkających w kamienicy. Przekrój zawodów, które wykonywali mieszkańcy był chyba bardziej zróżnicowany niż jest to w czasach dzisiejszych. Mieliśmy takie perełki jak introligator – oprawił mi przepięknie starą rozsypującą się Encyklopedię Powszechną, z której korzystałam do matury. Mieszkał z nim brat, który był piekarzem i pracował w piekarni znajdującej się gdzieś nad Motławą, w okolicy gazowni. Przynosił co dzień ciepły chlebek dla połowy mieszkań w naszym domu. Miał wielką skórzaną teczkę i w niej ten chleb nosił. Był księgowy – to mój tato, i byli prowadzący sklep spożywczy (taki bardziej delikatesowy) ojciec i syn. Od czasu do czasu obdarowywali nas, dzieciaki z kamienicy, luksusowymi w owym czasie czekoladkami pakowanymi w sreberka o kształcie długich wąskich stożków wypełnionych różnym nadzieniem. Jakoś później nie widziałam takich. Był też kelner pracujący w prestiżowej restauracji Hotelu Orbis i to właśnie jego rodzinę dotknęła tragedia jaka wydarzyła się w naszej kamienicy. A trzeba nadmienić, że z powodu umiejscowienia naszego domu w zboczu, mieliśmy specyficzną możliwość korzystania z podwórka, balkonu i tarasu znajdujących się z tyłu domu, każde piętro inaczej. I tak: parter miał wąskie podwórko z murem oporowym sięgającym do pierwszego piętra, gdzie był ten taras, a przejście na niego było nad podwórkiem parteru. Piętro drugie – czyli ja – miało długi balkon na dwa mieszkania przedzielony sprawiedliwie na połowę wysokimi deskami. To właśnie ten balkon był nieszczęsnym bohaterem tragedii. Wg mojej pamięci był to koniec lat sześćdziesiątych, ale dzięki historykowi Ryszardowi Kopittke, wiem, że stało się to 29 kwietnia 1970 roku. Wracałam wtedy do domu i w połowie ulicy Biskupiej natknęłam się na znajomą mojej mamy z hiobową wieścią. Pamiętam jej słowa: ”Basiu, stała się straszna tragedia, wasza sąsiadka wyszła na balkon powiesić pranie i spadła z balkonem, nie żyje.” Taka wiadomość długo pozostaje w pamięci. Potem, gdy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam na dole połamane resztki naszego balkonu i urwanego przejścia z niższego piętra. Administracja dość szybko uprzątnęła gruz i zabezpieczyła drzwi balkonowe w każdym mieszkaniu, a po jakimś czasie wstawiono nam w te drzwi balustradki. I tak jest do dziś. Po tym wypadku zaczęła się likwidacja balkonów na całej Biskupiej Górce, co pozbawiło ją w znacznej mierze dawnej urody i swoistego klimatu. Rodzina dotknięta tragedią jeszcze jakiś czas mieszkała w naszej kamienicy. Z tego co mi wiadomo, część z nich wyemigrowała, została w Gdańsku tylko jedna osoba z rodziną.

10.11.2019
Wieczór spędzony z sąsiadką Bożeną na wspomnieniach i przeglądaniu zdjęć zaowocował znalezieniem fotografii, na których widać opisywany przeze mnie wcześniej taras oraz fragment mojego balkonu. Bożena opisała też krótko to co pamięta z tych najdawniejszych lat.
– “Urodziłam się w naszym domu kilka lat po wojnie i z krótką przerwą mieszkam do dziś. Moi rodzice i starszy brat przyjechali do Gdańska w 1945 r. wywiezieni z Zaleszczyk przez Rosjan i wtedy zamieszkali w naszej kamienicy. Mama opowiadała mi, że w mieszkaniu nie było okien ani drzwi, a podłogi były znacznie uszkodzone. Ponieważ była bardzo energiczna i przedsiębiorcza upatrzyła sobie na zalanych Żuławach puste domy, w których były odpowiednie okna. Przywiozła je i wstawiła. Mówiła, że do zalanych domów dostawała się płynąc na drzwiach. Podłogi też naprawiała szukając w gruzach desek, które się do tego nadawały.
Gdy byłam mała mogłam bawić się z innymi dzieciakami na naszym tarasie, było tam całkiem bezpiecznie, ponieważ wyjść można było tylko przez naszą kuchnię. Ponieważ znajdował się na wysokości pierwszego piętra, kładka, po której tam chodziłam i sam taras zabezpieczone były kutą metalową, bardzo ładną balustradą.
Mama lubiła też spędzać ze mną czas na cmentarzu znajdującym sie tuż pod domem, po drugiej stronie naszej ulicy. Teraz to teren szkoły podstawowej. Wraz z innymi mamami pilnującymi swoich dzieci przysiadały na zniszczonym murku jakiegoś grobowca i rozmawiały. Zdewastowany przez wojnę teren cmentarza był świetnym miejscem do zabawy dla dzieciaków z całej ulicy.
Mój tata pracował w „Bałtyku”- to te zakłady robiące słodkości, a mama robiła różne rzeczy w domu. Potrafiła szyć i obszywała pół ulicy. Wyszywała też firanki (kiedyś były modne takie na sieciach rybackich z wyszytym wzorem kasztanów albo liśćmi klonowymi, albo co kto zamówił) i w ten sposób dorabiała sobie. Robiła też na szydełku serwety, na drutach rękawice, skarpety i różne inne rzeczy.
Nazywano ją “Amerykanką”, a to dlatego, że urodziła się w Stanach Zjednoczonych. Historia jej urodzin jest niezwykła. Moi prawdziwi dziadkowie, młodzi ludzie oczekujący lada chwila narodzin dziecka, mieszkali w Pittsburghu. Dziadek pracował w prywatnych zakładach metalowych i któregoś dnia uległ ciężkiemu wypadkowi, przygniótł go dźwig. Wezwano lekarza i moją babcię, jego żonę. Dziadek zmarł na jej oczach, a ona dostała zawału serca i też nie przeżyła. Lekarz, który był na miejscu zrobił cesarskie cięcie i tak moja mama przyszła na świat. Wśród pracowników zakładu znalazła się polska rodzina, która ją adoptowała. Do Polski mama przyjechała więc z przybranymi rodzicami i bratem, by odwiedzić rodzinę w Zaleszczykach. To był 1939 rok, wybuchła wojna i już nie mogli z Polski wyjechać. Tam w czasie wojny wyszła za mąż i w Zaleszczykach urodził się mój starszy brat.
Gdy byłam odrobinę starsza, mama nauczyła mnie wyszywać firanki i pomagałam jej. Starszy brat miał więcej swobody. Najbardziej pamiętam sąsiadów z mojego piętra, bo tam była dziewczynka – moja rówieśnica, no i wychodziłyśmy na ten sam taras pobawić się. To oni pierwsi mieli telewizor i pół kamienicy przychodziło do nich oglądać “Kobrę”. Czas płynął nieubłaganie. Skończyłam szkołę średnią, brat studia i jakiś czas później wyemigrował. Jak to w życiu bywa, moja córka też nie mieszka w Polsce, ale odwiedzamy się często.”

13.11.2019
Dziś się chwalę odrobinkę. Naszym projektem “Historia kamienicy na Stoku 12D” zainteresowała się telewizja. Wczoraj wraz z ekipą TVP3 Gdańsk odwiedziła mnie Pani red. Weronika Bigus i pytała o materiały i zdjęcia, które dotychczas udało mi się zdobyć oraz motywy powstania tego projektu. Opowiadałam też jak planuję go zaprezentować. Wszystko to ekipa zarejestrowała, a efekty – już jutro (czwartek) w programie “Dzień dobry tu Gdańsk”, o godzinie 8 rano. Zachęcam do oglądania programu, sama też jestem ciekawa czy potrafiłam przekazać to, o co mi chodzi w tym projekcie.
A dzisiaj zdjęcia dokumentacyjne naszej kamienicy robił, po znajomości, fachowiec – fotografik Wojtek Ostrowski! Bardzo dziękujemy. Wkrótce pokażę je na naszym wydarzeniu, a dziś zdjęcie Wojtka, które zrobił naszemu podwórku na początku lat osiemdziesiątych.

15.11.2019
Film o projekcie dotyczącym mojej kamienicy zaczyna się od 7 minuty, a potem jest rozmowa w studio z Krystyna Ejsmont i Dominikiem Markowskim o Archiwum Społecznym Biskupiej Górki oraz poszukiwaniach grobu Nataniela Mateusza Wolfa i pamiątek historycznych po “Cafe Bischofshohe”.
https://gdansk.tvp.pl/45321945/14112019

18.11.2019
Wczoraj odwiedziłam moją siostrę Hanię, która już od kilkudziesięciu lat nie mieszka w naszym domu, ale często u mnie bywa. Oto jej wspomnienia.

– “Gdy wprowadziliśmy się do naszego mieszkania, u sąsiadów z kamienicy były też dzieci mniej więcej w moim wieku i mojego o rok młodszego brata – naliczyłam nas siedmioro. Trzymaliśmy się razem i wymyślaliśmy sobie różne zajęcia, nawet duchy wywoływaliśmy na strychu. Byliśmy też świadkami jak zwozili na egzekucję oprawców ze Stutthofu latem 1946 r., obserwowaliśmy to z górki na wysokości domu przy ul .Biskupiej 15. Cały teren pilnowany był przez milicję i nas przegonili. Myślę, że to dobrze, bo to nie był widok dla dzieciaków w tym wieku.
Nasza przyjaźń trwała nawet, gdy byłam już dorosła i pracowałam. Poznałam też inne osoby z naszej dzielnicy. Najbardziej przypadły mi do serca, z wzajemnością, dwie siostry: Janeczka i Danusia mieszkające w koszarach na szczycie Biskupiej Górki. Zamieszkiwało tam wówczas sporo ludzi. Obie pracowały u naszego fryzjera, pana Skokowskiego, który miał zakład przy ul. Biskupiej nr 35. Dzięki temu, mogłam liczyć na trochę względów w kolejce do czesania, bo w tym czasie u fryzjera było przez cały dzień pełno klientek.
Jako bardzo młode osoby lubiliśmy zabawę i tańce. Nie było nas stać na restauracje i kawiarnie, więc organizowaliśmy prywatki. Wyglądały inaczej niż dzisiejsze domówki. Wszyscy uczestnicy prywatki obsiadali zastawiony stół, a na nim tradycyjnie jakiś bigos, śledzik, obowiązkowo sałatka jarzynowa, no i trunki. W pokoju kawałek miejsca do tańca, patefon nakręcany korbką i przedwojenne płyty winylowe cudem ocalone, zacinające się, z tangami śpiewanymi przez Mieczysława Fogga i Hankę Ordonównę – było cudnie. Czas biegł i każdy układał sobie życie. Powyprowadzaliśmy się z naszej kamienicy w różne miejsca w Gdańsku, niektórzy przenieśli się na wieś i ich rodziny mają do dziś gospodarstwa, na których oni zaczynali swoje dorosłe życie.”

 

23.11.2019
To nasza kamienica Może nie jest jakoś wyjątkowo piękna i nie odznacza się niczym szczególnym, ale jest naszym domem. Zdjęcia Wojtka – Wojtek Ostrowski oddają klimat starego domu, pokazują parę zachowanych oryginalnych elementów oraz miejsc na strychu wymagających remontu. Mieszkanie na poddaszu wygląda intrygująco, ma inny rozkład niż pozostałe lokale. Wcześniej były dwa strychy dla każdej strony domu, ten który pozostał jest wykorzystywany jak widać intensywnie. Podwórko używane jest przez mieszkańców parteru, na innym zdjęciu widać wyższy poziom porośnięty trawą – to był kiedyś taras, na którym bawiły się dzieci.
W piwnicy jest tajemniczo, wygląda to tak, jakby ktoś zamurował drzwi do pomieszczenia pod częścią mieszkania na parterze. Okazało się, że ta część nie ma fundamentów – stoi na piasku. Stwierdzono to przy okazji robienia opaski osuszającej.
Dziękujemy Wojtkowi Ostrowskiemu za artystyczną i fachową dokumentację.

25.11.2019
W naszej kamienicy mieszkają też osoby, które wprowadziły się ładnych kilka lat po wojnie. Ich wspomnienia są dla mnie tak samo ważne i ciekawe. Rodzina introligatora mieszkała w naszym domu do początku lat 80-tych XX wieku. Najpierw wyprowadziła się córka, rówieśnica mojego starszego rodzeństwa, a po kilku latach syn, mój rówieśnik. Skończył szkołę i został zawodowym wojskowym, a że „służba nie drużba”, musiał mieszkać tam, gdzie go skierowało dowództwo. Wdowa po introligatorze została sama w sporym mieszkaniu. Po jakimś czasie postarała się o zamianę na dużo mniejsze i bardziej wygodne, bo była już w mocno podeszłym wieku. Na jej miejsce w 1984 r. wprowadziła się rodzina z trójką dzieci i dziadkiem. Spytałam ich jak to się stało, że zamieszkali właśnie w naszym domu. Renata i Jurek wspominają.
– Mieszkaliśmy długie lata w domu mojego wuja, po jego śmierci jego syn miał jakieś plany związane z tym mieszkaniem i zażądał żebyśmy się wyprowadzili. Pomógł nam w poszukiwaniu i uzyskaniu mieszkania od miasta. Mieliśmy do wyboru dwie propozycje: jedno mieszkanie na Chełmie i tu. Wybraliśmy to mieszkanie, ponieważ było większe, a nasza rodzina liczyła sześć osób plus psy. Nasze dzieci miały od 8-10 lat i były w wieku reszty dzieciarni, którą tu zastaliśmy – wszyscy chodzili do tej samej szkoły przy naszej ulicy. Zasiedziali mieszkańcy przyjęli nas bardzo życzliwie, szczególnie dobrze wspominamy panią Jankę, najstarszą wówczas w całej kamienicy, Twoją mamę. Jurek jako wspaniały fachowiec i tzw. złota rączka, zabrał się za remontowanie i modernizację mieszkania i ciągle wymyślał coś nowego, a to w mieszkaniu, a to na podwórku… Teraz mieszka się wygodnie. Zaraz po wprowadzeniu, nie byliśmy zadowoleni, ponieważ miejscowi z dzielnicy kilkukrotnie uszkodzili nam samochód i kradli paliwo. Dowiedzieliśmy się, że to stary zwyczaj i że wszyscy obcy są zaczepiani. Po jakimś czasie zostaliśmy przez nich zaakceptowani i zapanował względny spokój. Dzieci nam wyrosły, dziewczyny założyły rodziny. Jedna została w Gdańsku, młodsza mieszka w leśniczówce na Mazurach, syn został z nami. Niestety życie nie jest różowe: dziadek i syn odeszli parę lat temu. Mieszkamy sami, wnuki i prawnuki odwiedzają nas tak często jak tylko mogą. Całe życie mieliśmy psy i teraz też jest u nas malutki piesek, mobilizuje to nas do odrobiny ruchu.

27.11.2019
W domu, w którym są dzieci, są też zazwyczaj zwierzęta i w naszym domu też tak było. U mnie był piesek Ciapek i kotek, ale nie pamiętam jak na niego wołaliśmy. Piętro niżej była puchata biała suczka – wabiła się Lala, a na parterze jakieś dochodzące kotki. Zaraz po wojnie czasy dla wszystkich były trudne pod każdym względem, ale nasi rodzice w pierwszej kolejności dbali o to, żeby było co jeść, a potem, by jakoś nas ubrać. Pamiętam, że u nas i u innych sąsiadów, pojawiały się co jakiś czas kury, które trzeba było oskubać i wypatroszyć. Ci co mieli rodziny na wsi mieli więcej możliwości. Obowiązkowo przed świętami lub jakimiś uroczystościami rodzinnymi, pojawiały się na naszych balkonach i podwórkach kury żywe, bo przecież o lodówkach nikt jeszcze nie słyszał, a miały być z nich świąteczne rosoły. Żywot takiej kurki u nas trwał około tygodnia, chyba że zniosła jajko, wówczas zostawała na dłużej. Kto je zabijał, do dziś nie wiem, bo małym dzieciom oszczędzano takich widoków. Niektórzy, w tym moja mama, zdobywali króliki i hodowali je do odpowiedniej wielkości lub pory, w której były potrzebne do zjedzenia. Ja swoje dwa karmiłam całe lato, chodziłam na cmentarz i zrywałam dla nich trawę i mlecz, aż przyszła ta pora, o której ciężko się mówi. Nie wiem kto się tym zajął, siedziałam w najdalszym kącie mieszkania za dużym fotelem i płakałam, bo bardzo polubiłam te króliczki. Nie tknęłam ich, gdy były już przyrządzone. Mama zostawiła mi jako zabawkę ogonek i łapkę króliczą. Wtedy prawie każde dziecko to miało, bo ciężko było o maskotki takie jak dziś – czasem trafiały się misie, ale proza ówczesnego życia taka właśnie była. Każdy radził sobie jak się dało i to nie znaczy, że był bez serca. Do dzisiaj w naszej kamienicy mamy pieski i kotki, każdy właściciel o nie dba i każdy je lubi.

29.11.2019
Historia naszej kamienicy się toczy. Kiedy Wydział Lokalowy UM Gdańska wyraził zgodę, niektórzy z lokatorów wykupili swoje mieszkania i zawiązaliśmy wspólnotę mieszkaniową. Przekonaliśmy się, że jest to dla nas dużo korzystniejsze, szczególnie, że znacznie obniżyły się comiesięczne opłaty. Do dziś przeprowadziliśmy sporo prac modernizacyjnych i remontowych, na które Miasto nigdy nie miało funduszy – np. ociepliliśmy ścianę szczytową, z której dosłownie wypadały cegły, częściowo osuszyliśmy fundamenty, wymieniliśmy belki stropowe w mieszkaniu na poddaszu, przygotowaliśmy pomieszczenie na węzeł ciepłowniczy. GPEC ma nas podłączyć do sieci miejskiej, są już instalacje c.o i ciepłej wody podprowadzone do każdego lokalu. Dostaliśmy też dotację w ramach rewitalizacji z funduszy Unii Europejskiej w wysokości 100 000 zł na odnowienie elewacji i dokończenie opaski osuszającej budynek. Planujemy zrealizować te prace w przyszłym roku. To nie koniec naszych potrzeb, bo jeszcze dach, remont klatki schodowej i jeszcze parę rzeczy by się znalazło. Myślę, że gdyby nie działania wspólnoty od przeszło 10-ciu lat, to nasza kamienica byłaby w bardzo złym stanie, a przecież mieszkamy w zabytkowej dzielnicy, którą należy chronić.

01.12.2019
W ten czwartek, 5 grudnia, o godz. 17.00 zapraszam serdecznie do siedziby Stowarzyszenie Biskupia Górka przy ul. Biskupiej 4, na spotkanie podsumowujące nasz sąsiedzki projekt “Historia kamienicy na Stoku 12D”. Będzie wystawa zdjęć, które udało nam się zebrać, powspominamy dawne czasy i opowiemy o tym, jak prowadziliśmy poszukiwania informacji o naszej kamienicy. Będzie też coś smacznego, żeby nam się przyjemniej rozmawiało. Do zobaczenia
Komentarz Basi do zdjęcia: A na zdjęciu ja z warkoczami obok mama,dalej tata w środku jakaś rodzina z innego miasta. To rok 1957 lub 58.

07.12.2019
I nadszedł dzień prezentacji mojego projektu. 5 grudnia godzina 17.00. Nie zawiodła rodzina, przyjaciele, sąsiedzi z naszego domu, inni mieszkańcy z Biskupiej Górki i Piaskowni, znajomi i osoby z miasta zainteresowane tą historią. W miłej i przyjaznej atmosferze opowiedziałam do jakich wspomnień dotarłam i co jeszcze mogę uzupełnić – bo to nie koniec zbierania materiałów. Spotkanie przyniosło wiele korzyści dla mnie, dowiedziałam się gdzie jeszcze mogę szukać i do kogo konkretnie się zgłosić – za te wiadomości dziękuję. Zainteresowanie wzbudziła też mini wystawa starych fotografii, o których chętnie opowiadałam, bo było dużo pytań. Zdjęć jest więcej, tylko miejsca do ekspozycji brakuje, niestety.
Starałam się zachęcić obecnych na spotkaniu mieszkańców Biskupiej Górki i Piaskowni do tworzenia historii ich kamienic. Nie tylko ja, ale i Stowarzyszenie Biskupia Górka, którego jestem członkinią, chętnie pomożemy takim osobom, podzielimy się doświadczeniem i posiadanymi materiałami. Dzięki historykowi sztuki, Ryszardowi Kopittke Ryś Kopittke, mamy dostęp do jego pracy magisterskiej “Architektura i urbanistyka Biskupiej Góry”, w której zebrane są podstawowe informacje o kamienicach stojących przy ul. Biskupiej, Na Stoku, Salwator i Menonitów.

08.12.2019
Kończy się już nasz projekt, ale nie kończą się moje poszukiwania informacji o naszej kamienicy. Ciągle czekam na dokumentację z archiwum Wydziału Urbanistyki i Architektury Urzędu Miasta Gdańska i na zakończenie remontu w gdyńskim oddziale Archiwum Państwowego Gdańsk. Wszystkie ciekawe informacje, które uda mi sie zdobyć, będe zamieszczała nadal na tym wydarzeniu. Natomiast całość zebranych materiałów będzie można zobaczyć w Archiwum Społecznym Stowarzyszenia Biskupia Górka.
Serdecznie dziękuję moim koleżankom ze stowarzyszenia: Krysi Ejsmont, Danusi Kozioł i Monice Drolińskiej za wsparcie, dobre rady i pomoc w różnych sytuacjach w czasie realizacji projektu. Dziękuję też bardzo Wojtkowi Ostrowskiemu, który mimo wielu zajęć znalazł czas na obfotografowanie naszej kamienicy. Dziękuję mieszkańcom naszego domu, obecnym i byłym, że chętnie podzielili się swoimi wspomnieniami i zdjęciami.
I jeszcze kilka zdjęć z mojego starego albumu z wesołym  “Marynarzykiem”.

Barbara Szczepańska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Skip to content