Brunon Zwarra – kronikarz losów gdańskich
Dzień 1 września 1939 roku w odniesieniu do Gdańska kojarzy się z obroną Westerplatte i Poczty Polskiej. Słusznie definiuje się te zdarzenia jako czyny bohaterskie, niezłomne, męskie i chwalebne. Ich uczestnicy: żołnierze i pocztowcy zasłużyli sobie na najwyższe słowa uznania i wieczną pamięć.
Ale dzień ten był również przełomowy dla setek skromnych ludzi żyjących w Gdańsku z pracy rąk i od pokoleń przyznających się polskiej narodowości. Nagle, niemal z dnia na dzień powiedzenie: „jestem Polakiem” zaczęło wymagać nie lada odwagi i hartu ducha. Jednak ich skromna walka o zachowanie polskości w mieście, którego mieszkańcy pokochali nazizm, zostało niejako zepchnięte w niepamięć i przesłonięte wydarzeniami ważniejszymi z punktu widzenia historii.
Brunon Zwarra wydobył je z zakamarków ludzkiej pamięci i zachował dla przyszłych pokoleń w książce „Gdańsk 1939. Wspomnienia Polaków – Gdańszczan”. Warto dziś przypomnieć tę książkę, by znalazła czytelników również wśród najmłodszego pokolenia mieszkańców Gdańska. Przypomnimy fragmenty mówiące o okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch wojny i pierwszych jej miesiącach.
Życie Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku nie było wolne od problemów związanych z byciem mniejszością narodową w mieście rządzonym przez Niemców, choć w początkowo stosunki sąsiedzkie układały się poprawnie. Działały organizacje polonijne, dzieci chodziły do polskich szkół, a wierzący do polskiego kościoła. Obchodzono polskie święta narodowe. Szykany wobec gdańskich Polaków nabrały rozpędu wraz z przybyciem do Gdańska gauleitera Forstera. Zwielokrotniły się prowokacje, incydenty i bójki, trwała „wojna o skrzynki pocztowe”, organizowano napaści na polskich listonoszy i harcerzy, a w prasie drukowano nieprzychylne i szkalujące Polaków artykuły, ale dopiero od kwietnia 1939 roku przyznawanie się do polskości zaczęło wymagać odwagi. Słynne przemówienie Hitlera spowodowało wzrost wzajemnej niechęci przeradzającej się w nienawiść.
Brunon Zwarra wspominał: W dniu 28 kwietnia (…) zezwolono nam (…) udać się z fabryki do domów, by wysłuchać ważnej przemowy Hitlera. W owym czasie kolegowałem się z kilkoma niemieckimi pracownikami emalierni i dlatego udałem się do mieszkania najstarszego z nich, kreślarza Erwina Klinka. Wkrótce jednak atmosfera koleżeńskości uległa zmianie: Gdy Hitler doszedł do omawiania stosunków z Polską, poczułem nagle, jak coraz wyraźniej narasta między nami ściana jakiejś lodowatej obcości. Gdy wchodziliśmy do mieszkania, byliśmy w radosnym nastroju; gdy potem wychodziliśmy, panowało krepujące milczenie.
To przemówienie zmieniło nie tylko nastroje w mieście, ale również jego wygląd. Przechodząc w dniu 3 maja pod Złotą Bramą, nagle zdumiony przystanąłem – wspominał Zwarra. – Ulica Langgasse tonęła w morzu długich i zakrywających całe frontony domów hitlerowskich flag.
W tym morzu flag ze swastykami znalazła się jedna biało – czerwona. Powiewała w oknie mieszkania doktora Mirau, który odważył się w tym otoczeniu hitlerowskim i w czasie gwałtownie nasilającej się fali nacjonalizmu tak jawnie okazywać swoje przywiązanie do polskości.
Nasilająca się antypolska propaganda spowodowała, że w Gdańsku narastała psychoza strachu, a mieszkańcy zaczęli obawiać się wybuchu wojny. Mimo to słoneczne lato 1939 roku przyciągnęło nad Bałtyk wielu wczasowiczów – również cudzoziemców – co nie pozostało bez wpływu na uspokojenie nastrojów. Jednak z końcem sierpnia Polaków zaczęto legitymować na ulicach, a w zakładach pracy żądać niemieckich świadectw potwierdzających uprawnienia do wykonywania zawodu. Władze krzywym okiem patrzyły na działalność organizacji i klubów polonijnych. Zaczęły się też pierwsze aresztowania, dla których pretekstem były przestępstwa dewizowe. Po utarczce słownej z pracownikami emalierni, Brunon Zwarra również zaczął obawiać się zatrzymania, dlatego po pracy nie wrócił do domu, tylko pojechał – nie bez przygód – do Gdyni, by zaciągnąć się do polskiego wojska. Tam zaskoczył go wybuch wojny. Do wojska zaciągnąć się nie zdążył…
Bolesław Cyrson zaczął obawiać się aresztowania już w maju 1939 roku. Niebezpodstawnie, ponieważ – jako posiadacz samochodu – został poproszony o przewiezienie z Oliwy do Gdyni nieznajomego. Cyrson nie zadawał zbędnych pytań, więc dopiero po fakcie dowiedział się, że jego pasażerem był sierżant straży granicznej Zygmunt Morawski, ścigany przez policję Wolnego Miasta Gdańska. (Morawski zaatakowany w Kałdowie przez grupę antypolsko nastawionych szturmowców SA, w trakcie ucieczki użył broni i zabił jednego z goniących). Bolesław Cyrson był kilkakrotnie wzywany na przesłuchania, a nawet raz zatrzymany na 24 godziny, ale policja nie miała dowodów jego winy, a w trakcie przesłuchań Cyrson przyznał się tylko do przewiezienia przez granicę nieznanego autostopowicza. Po zwolnieniu z aresztu, Bolesław Cyrson nadal był nękany przez policję. W trakcie ponownego zatrzymania – tym razem dziesięciodniowego – pobrano mu odciski palców i sfotografowano do kartoteki policyjnej, a w trakcie śledztwa wypytywano o działalność w organizacjach polonijnych i oskarżono o przynależność do tajnej organizacji oraz o przestępstwa dewizowe. Wrócono również do sprawy Zygmunta Morawskiego, ale i tym razem nie zdołano niczego Cyrsonowi udowodnić i musiano go zwolnić.
Noc z 31 sierpnia na 1 września Bolesław Cyrson spędził z sąsiadem Niemcem – przeciwnikiem Hitlera – nad księgami finansowymi prowadzonej przez Cyrsona firmy. Spać położył się o trzeciej nad ranem. O świcie budziło go walenie w drzwi i krzyk sąsiada informującego o wybuchu wojny i o tym, że nad polskim gimnazjum wisi już flaga nazistów. Mimo wczesnej pory, Bolesław postanowił pójść się do kościoła św. Józefa, ale natknąwszy się na oddział szturmowców SA prowadzących w kierunku posterunku policji grupę Polaków i w realnej obawie, że może zostać dołączony do zatrzymanych rodaków, zawrócił i udał się do kuzynki, która mieszkała za Siedlcami. Do domu odważył się wrócić dopiero wieczorem, lecz nie czekały tam nań dobre wieści. Żona poinformowała go, że skonfiskowano im sklep i mieszkanie oraz boks w rzeźni. Niestety, powrót Cyrsona zauważył mieszkający w sąsiedztwie hitlerowiec i zawiadomił policję. Usłyszawszy syrenę, Bolesław Cyrson nie czekał na wejście policji, tylko uciekł na dach i tam przeleżał do północy. Potem przeskakując po dachach, zszedł na ziemię i ponownie udał się do kuzynki, która miała co prawda męża hamburczyka, (…), ale ten okazał się nader przyzwoitym człowiekiem: w krytycznym dla mnie okresie, udzielał mi przez kilka miesięcy schronienia – napisał we wspomnieniach.
Podobnego szczęścia nie miał Janek Schoennagel, szesnastoletni harcerz. Pierwszego września usłyszawszy grzmoty, pomyślał przez sen, że nadciąga burza. Dopiero rano matka powiedziała mu, że wybuchła wojna, a grzmoty to artyleryjska kanonada. Mimo to chłopiec postanowił pójść na mszę do kościoła Chrystusa Króla, lecz spotkawszy znajomego, dowiedział się, że księża zostali aresztowani. Informację potwierdzała łopocząca nad budynkiem kościoła hitlerowska flaga. Niezrażony poszedł na mszę do kościoła św. Józefa. Wracając zobaczył jadące w kierunku prezydium policji ciężarówki z pojmanymi Polakami. Przestraszony, wrócił do domu okrężną drogą.
Tego samego ranka Janek i jego rodzice zostali zatrzymani na ulicy przez grupę cywili i odstawieni na posterunek policji, a następnie do Viktoriaschule. Na ulicach stało wielu ludzi, którzy krzyczeli, gwizdali, wyzywali nas i opluwali. Musieliśmy przebiec przez szpaler bijących hitlerowców – wspominał po latach. – Gdy znaleźliśmy się na podwórzu, spisano personalia i zabrano nam dokumenty i różne drobiazgi (…). Wtedy odseparowano matkę, którą zwolniono już około 15.
Po przybyciu do mieszkania kobieta dowiedziała się, że ma nakaz jego opuszczenia. Mebli nie zarekwirowano tylko dlatego, że niemiecki właściciel domu skłamał, iż stanowią zastaw za zaległe komorne.
Następnego dnia Janek, po śniadaniu składającego się z połowy bochenka komiśniaku i kubka czarnej kawy, został wraz z innymi mężczyznami wywieziony w nieznanym kierunku. Przepłynęliśmy promem przez Wisłę, a po pewnym czasie wysiedliśmy na jakiejś szosie. Z powodu złej drogi, autobusy nie mogły jechać dalej, więc popędzono nas w głąb lasu, gdzie czekał szpaler SS-owców w czarnych mundurach. Byliśmy w Stutthofie pierwszym transportem Polaków.
Wyrafinowane szykany i znęcanie się nad więźniami rozpoczęło się natychmiast: Nie pamiętam, żeby nas bito, lecz na początku musieliśmy długo siedzieć, wyprostowani, w kucki. Przed i za naszymi potrójnymi rzędami stali wachmani, uzbrojeni w karabiny z nałożonymi na nich bagnetami. Gdy potem mogliśmy powstać, nie zdołaliśmy od razu wyprostować nóg, tak bolały.
W obozie Jan Schoennagel pracował przy wyrębie drzewa w lesie. Wraz z nim pracowali księża: Rogaczewski, Muzalewski i Górecki. Księży tych później rozstrzelano.
W trakcie kilkukrotnych przesłuchań interesowano się przynależnością chłopca do harcerstwa.
Janka zwolniono obozu 5 października. Musieliśmy podpisać zobowiązanie, że będziemy milczeć o tym, cośmy widzieli i przeżyli w obozie. Tłumaczono nam, że zostaliśmy internowani wyłącznie ze względu na nasze bezpieczeństwo.
Po otrzymaniu na Gestapo dokumentów zwolnienia z internowania, Janek dostał nakaz meldowania się w rewirze policyjnym dwa razy dziennie. Urząd zatrudnienia skierował go do pracy w gospodarstwie rolnym w Migowie.
Po osiągnięciu pełnoletności, Jan Schoennagel musiał stanąć przed komisją do spraw zniemczania. Otrzymał tam propozycję wyparcia się swoich rodziców. „(…) lecz stanowczo odmówiłem. To było powodem, że musiałem aż do końca wojny pracować w fatalnych warunkach u owego niemieckiego gospodarza.
Pośpiech z jakim władze Wolnego Miasta Gdańska przeprowadziły aresztowania działaczy organizacji polonijnych oraz dokonały konfiskaty ich majątku świadczy, że była to akcja zaplanowana i przygotowana z wyprzedzeniem. Podobnie sprawnie zorganizowano akcję zamknięcia polskich szkół, przedszkoli i ochronek, co wymusiło na rodzicach posłanie dzieci do niemieckich placówek edukacyjnych i opiekuńczo – wychowawczych, w których zakazano nauczania i używania języka polskiego. Był to element mający na celu przyśpieszenie wynarodowienia młodego pokolenia. Kobiety, których mężowie zostali aresztowani lub wywiezieni do obozów koncentracyjnych, były namawiane do rozwodów, a dzieciom proponowano wyrzeczenie się rodziców i polskości. Wyrażenie zgody miało przynieść konkretne korzyści materialne. Jednak patriotyczne wychowanie sprzed wojny niejednokrotnie udaremniło wysiłki władz i Polacy mimo prześladowań i życia w trudnych warunkach nie wyrzekli się własnej narodowości.
Anna Brudnik
Opracowano na podstawie książki Brunona Zwarry: “Gdańsk 1939. Wspomnienia Polaków – Gdańszczan”. Gdańsk 1984.
Cytaty zaczerpnięto z powyższej książki.
Anna Brudnik wybrała z 73 relacji zapisanych przez Brunona Zwarrę wspomnienia Bolesława Cyrsona, Jana Schoennagela i samego autora “Gdańsk 1939”. Bohaterowie artykułu mieszkali w okresie międzywojennym na Biskupiej Górce. W książce znalazły się też zapisy rozmów z trzema innymi działaczami polskich organizacji WMG mieszkających także na Biskupiej Górce, Henrykiem Jaroszem i Antonim Potrykusem i Konradem Witkowskim.
Bolesław Cyrson – należał do Gminy Polskiej Związku Polaków, Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, Związku Kupców Polskich i KS Gedania, gdzie był kapitanem sekcji motorowej. Mieszkał przy ul. Zaroślak 3 (Petershagen 3).
Henryk Jarosz – był członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej, Towarzystwa Byłych Powstańców i Wojaków oraz Zjednoczenia Zawodowego Polskiego. Ulica Am Berg, przy której mieszkał, obecnie istnie jedynie na mapie i nosi nazwę Górna.
Antoni Potrykus– Członek Gminy Polskiej Związku Polaków, Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, KS Gedania i Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej (sztandarowy). Mieszkał przy ul. Am Berge 5 (obecnie ul. Górna).
Rodzina Schoennagelów mieszkała przy ul. Na Stoku 8 (Grenadiergasse 8).
Leon – kierownik zmianowy w Radzie Portu i Dróg Wodnych w Gdańsku. Nie przyjął niemieckiego obywatelstwa, aresztowany 1 września 1939 r.. Przewieziony pierwszym transportem do obozu w Stutthowie, następnie, w kwietniu 1940 r. do obozu w Sachsenhausen, stamtąd trafił do Dachau, gdzie zmarł w 1941 r.
Syn Jan – ukończył Gimnazjum Polskie w Gdańsku. Należał do Związku Harcerstwa Polskiego, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i KS Gedania. W okresie międzywojennym wraz z rodzicami brał udział w budowie polskiego kościoła parafialnego pod wezwaniem Chrystusa Króla w Gdańsku. Aresztowany razem z rodzicami rankiem 1 września 1939 r. trafił pierwszym transportem do obozu w Stutthofie. Matka została zwolniona do domu od razu, a szesnastoletni Jan 5 października 1939 r. Odmówił wstąpienia do Hitlerjugend i został wysłany na roboty przymusowe, gdzie pracował do 1945 r. Po wojnie mieszkał przy ul. Biskupiej 30.
Konrad Witkowski – Członek Związku Harcerstwa Polskiego, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Związku Byłych Wojaków i Powstańców. Ukrywał przez całą wojnę sztandar Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej (dziś w Muzeum Poczty Polskiej). Jego rodzice byli właścicielami kamienicy przy ul. Na Stoku 46 (Grenadiergasse 46) i rodzina też w niej mieszkała. Dom został rozebrany w 1980 r.
opr. ke