Wspomnienia mieszkanki kamienicy Biskupia 15, które zamieszczamy poniżej, to część opracowania historii tego domu, które powstaje w ramach projektu Centrum Archiwistyki Społecznej “Na trwałe. Projekt zabezpieczenia zbiorów społecznych”. W Gdańsku realizuje go Stowarzyszenie Biskupia Górka, a jego celem jest zebranie posiadanych w Archiwum Społecznym Biskupiej Górki informacji, dokumentów, wspomnień, ich uzupełnienie i prezentacja powstałego zbioru na platformie www.zbioryspoleczne.pl. Obecnie 270 archiwów społecznych z całej Polski udostępnia na niej swoje kolekcje.
W ramach gdańskiej edycji projektu “Na trwałe” opracujemy w tym roku historię trzech kamienic – ul. Biskupiej nr 4, 15 i 35. Wszystkich, którzy chcieliby dołożyć do niej swoje wspomnienie, zapraszamy do kontaktu z redakcją: redakcja@biskupiagorka.pl.
***
Biskupia 15. Wspomnienia Barbary Kuźniar
Z sąsiadów najdłużej mieszkali tu Tymczyszynowie, bo wprowadzili się jeszcze przed nami. Ich wnuczka miała później do nich pretensje, że nie wybrali wówczas naszego mieszkania, bo stało wolne – większego, z balkonem i pięknym widokiem na Gdańsk.
My wprowadziliśmy się w marcu 1952 r. Mieszkali tu już oprócz wspomnianych Tymczyszynów, Ruchniewiczowie, Maliki, Piwowarscy i rodzina Michelów, która wkrótce zamieniła się na mieszkanie z Szadkowskimi.
Lokale były bardzo zapuszczone. Pod grubymi warstwami tapet urzędowało robactwo. Zrywaliśmy tapety i dezynfekowaliśmy ściany. Zresztą wszyscy sąsiedzi mieli ten sam problem, więc podobnie remontowali swoje mieszkania. W latach siedemdziesiątych przyjechał z Niemiec wnuk właścicieli tego domu i chciał zobaczyć ich dawne mieszkanie. Ojczym go wpuścił, ale mama było o to zła. On mówił trochę po polsku.
Gdy się tu przeprowadziliśmy, to teren wokół był bardzo nieuporządkowany. Na naszej skarpie (pomiędzy domem a dawnym Schroniskiem Młodzieżowym im. Paula Beneke, dziś własność Policji – przyp. red.), przykryte cienką warstwą ziemi, leżały jeszcze trupy – Niemcy i Rosjanie polegli w czasie walk o Gdańsk. Mój ojciec, Wojciech, był wojskowym i pracował w tym budynku obok naszego domu, dziś należącym do KWP. Zajmował się m.in. porządkowaniem pobliskiego terenu. Ojciec został do Gdańska przeniesiony służbowo z Legionowa. Jego rodzina to repatrianci z Syberii. Z mamą poznali się w Legnicy i w 1946 r. wzięli tam ślub. Mama szła do ołtarza w sukience uszytej ze spadochronu. Ja urodziłam się w 1948 r. we Wrocławiu, gdzie przewieziono mamę, bo poród był skomplikowany. Miałam jeszcze młodsze rodzeństwo – brata i siostrę, oboje już nie żyją.
Trzy miesiące po przeprowadzce do Gdańska ojciec zginął w wypadku na poligonie, który znajdował się blisko domu, na „naszych” boiskach. My nazywaliśmy to miejsce „trzy stadiony” i często chodziliśmy tam z innymi dzieciakami z naszej kamienicy. Ten teren służył wówczas milicji i służbie bezpieczeństwa jako miejsce do ćwiczeń. Jak opowiadała moja mama, tato wraz z innymi rozbierał jedną z drewnianych dużych konstrukcji i tak niefortunnie się stało, że jeden z ogromnych bali spadając uderzył go w głowę. Gdy była ekshumacja ojca (mama przenosiła go na inny cmentarz), to mój brat widział dziurę w jego głowie. Ojciec był w randze kapitana, tuż przed awansem na majora. Gdy zginął, miał niespełna 29 lat.
Po jego śmierci mama zaczęła pracować w tym samym gmachu co ojciec, w wydziale dochodzeniowo-kryminalnym – od 1952 do 1957 roku. Wówczas zlikwidowali znajdującą się w tym budynku szkołę milicyjną, a pracowników poprzenoszono. Mamę skierowano do komendy w Sopocie i pracowała tam do przejścia na emeryturę w 1975 roku.
Mama wyszła za mąż ponownie i wtedy urodziła się moja siostra Ania. Z tamtego okresu mamy dużo zdjęć, bo ojczym interesował się fotografią i w domu sam wywoływał zdjęcia.
Z sąsiadami żyliśmy zgodnie. Gdy ktoś miał do kogoś jakieś anse, to się od razu mówiło wprost i się wyjaśniało. Tylko z jedną osoba trudno było żyć w zgodzie. Na parterze mieszkała starsza kobieta, którą nazywaliśmy „babą jagą”. Była bardzo złośliwa, z każdym się kłóciła, wyzywała, goniła dzieciaki, do nikogo nie miała zaufania. Pamiętam, że bez powodu uderzyła laską naszego psa i potem on źle reagował na wszystkich starych ludzi. Miała 88 lat gdy zmarła. Na pół roku przed śmiercią jeszcze sama robiła zakupy i nie chciała, żeby jej ktokolwiek pomagał.
Gdy ktoś z sąsiadów miał imieniny to się brało kwiatka i szło z życzeniami. Swego czasu było tu dużo młodych ludzi i oni urządzali w ogrodzie potańcówki.
W budynku milicji był specjalny, bardzo dobrze zaopatrzony sklep mięsny dla pracowników – „Konsumy”. Osoby z zewnątrz nie mogły w nim kupować, więc mama wprowadzała tam czasem sąsiadki.
Mój ojczym załatwił płyty betonowe na dojście do naszego domu i na podjazd dla samochodów, także siatkę na ogrodzenie terenu wokół naszego domu. Służą mieszkańcom do dzisiaj.
Państwo Szadkowscy prowadzili na wspólnym terenie hodowlę nutrii. Uzyskali na to zgodę od pozostałych sąsiadów. Trzymali, w takiej całkiem sporej zagrodzie, także kury, więc można było od nich kupować mięso i jajka.
Inny sąsiad hodował króliki, a jeszcze inny, kilkanaście metrów od domu, świnie.
Pranie robiliśmy w przeznaczonym na to wspólnym piwnicznym pomieszczeniu. Był tam (jest do tej pory) wielki kocioł, pod którym rozpalało się ogień. Dopóki nie zrobiliśmy łazienek w mieszkaniach tam też się kąpaliśmy – podgrzaną wodę spuszczało się kranikiem do metalowej wanny. Stało tam kilka takich wanien różnej wielkości.
Wokół domu kiedyś było dużo drewnianych szopek, prawie każda rodzina miała taką. Gdy ludzie umierali, szopki podupadały i były rozbierane…
***
W kamienicy Biskupia 15 nie ma już lokatorów, o których wspomina pani Barbara. Mamy nadzieję, że ta opowieść i stare zdjęcia sprawią przyjemność obecnym jej mieszkańcom.
oprac. KE i AK