Restauracja “Lwowianka”

Restauracja “Lwowianka”, ul. Biskupia 8, 1945-1946 r.

Tak reklamowała się “Lwowianka” w “Przewodniku po Gdańsku” Z. Fronika i K. Gosza z 1946 r.

Ryszard Janiec:
– Restaurację założyli w 1945 r. moi rodzice, Anna i Bronisław Jańcowie, niedługo po tym, gdy przyjechali do Gdańska ze Lwowa. Zajęli pusty lokal na pierwszym piętrze kamienicy przy ulicy Biskupiej 8. Tato nie chciał wprowadzać się do mieszkania, w którym były cudze meble i rzeczy, a takich opuszczonych, pięknie urządzonych, z kluczem w drzwiach, było jeszcze wówczas całkiem sporo. Pierwsze co robiliśmy więc, to było wyszukiwanie w gruzach jakiś mebli i wyposażenia domu. Na początku ojciec, który był dobrym szewcem, trudnił się naprawianiem butów, a mama gotowała zupy i sprzedawała je na pobliskim targu. Ponieważ tato zawsze chciał mieć restaurację, zdecydowali, że założą ją w wolnym lokalu na parterze ich kamienicy. Dziś znajduje się tam sklep spożywczy, ale wówczas ten lokal podzielony był na dwie części. Większą zajmowała już restauracja “Warszawianka” państwa Cyranów. Rodzicie postanowili więc nadać swojej nazwę “Lwowianka”. Chociaż obie były dla siebie konkurencją, to czasem współpracowały ze sobą. Gdy zmarł mój ojciec, pan Cyran zaproponował mamie spółkę, ale odmówiła. Zaraz zresztą musiała ten interes zamknąć. “Warszawianka” przetrwała niewiele dłużej, zniszczyły ją także wysokie domiary, kontrole i nieprzychylna prywatnym inicjatywom polityka państwa.
Moja mama była niezwykle energiczną i zaradną kobietą, miała zmysł do handlu. Na jej głowie był cały dom i piecioro dzieci, a wkrótce sześcioro, bo przygarnęła jeszcze chłopca z rodziny taty. Zmarła w 2006 r.

Wnuk Anny i Bronisława Jańców:
Babcia z dziadkiem, dwiema córkami i dwoma synami przyjechali tu w 1945 r. spod Lwowa. Najmłodsze piąte dziecko urodziło się już w Gdańsku. Dziadek od razu obok mieszkania założył knajpę, a właściwie to babcia była jej właścicielką. Mieli lokal gastronomiczny z wyszynkiem przy ul. Biskupiej, tam gdzie teraz jest sklep spożywczy, na skrzyżowaniu. Pamiętam, że babcia sama pierogi do tej knajpy robiła. Prywatna inicjatywa nie miała wtedy łatwo – zaraz dołożyli im domiar podatkowy i to tak wysoki, że dziadkowie zmuszeni byli lokal zamknąć już po roku działalności. Babcia mówiła, że i tak lokal dochodu nie przynosił, bo dziadek za dużo alkoholu kolegom stawiał. Babcia pracowała potem w ZOO. Ok. 1990 r. przeprowadziła się  kilka klatek dalej, do domu naprzeciwko szkoły na parter, bo nie mogła chodzić już po schodach.

ke

Skip to content