Kamienica ul. Na Stoku 46

Kamienica ul. Na Stoku 46

Budynek Na Stoku 46 trzykondygnacyjny, otynkowany, posiadał od strony północnowschodniej wąską dwupiętrową oficynę. Od roku 1926 do zakończenia wojny mieszkał w niej Brunon Zwarra.
Przeprowadzona w 1975 r. wizja lokalna stwierdziła bardzo zły stan techniczny budynku, ale oficyna była wówczas w stanie dobrym, jedynie dach, rynny i podłogi wymagały naprawy. Budynek w całości został zakwalifikowany do rozbiórki – dnotowano spękanie ścian konstrukcyjnych, ubytki w cegłach, ugięcie krokwi w konstrukcji dachowej. W 1980 roku doszło do pożaru poddasza, po tym wyburzono budynek wraz z oficyną. Na jego miejscu wybudowano nowy, dwupiętrowy obiekt stojący pod tym numerem do dziś.

Wspomnienie mieszkańców:

Bożena Turowiecka:

Mieszkałam przy ul. Na Stoku 46 od 1957 do 1967 r. To był dom dwuklatkowy, a czynsz się płaciło bardzo starej Niemce, która nie rozumiała po polsku, zresztą wówczas dużo domów było własnością Niemców. Potem stopniowo wyjeżdżali. Pamiętam sąsiadów: pana Ruchniewicza, Krauze, całą rodzinę państwa Konke i jeszcze wielu innych. To było moje dzieciństwo. Pamiętam, że wieczorem czekałam na pana z takim długim prętem czy hakiem, który zapalał latarnie. Fajnie było.

Wspomnienie mieszkańca z 1979 r.:

Przed pożarem tej kamienicy mieliśmy w niej klub młodzieżowy. Nie mieszkał już w niej nikt. Niektóre mieszkania były otwarte, a niektóre jeszcze zamknięte na klucz. Jako malcy wchodziliśmy do nich pooglądać, jak ci ludzie mieszkali. Jednego razu kolega oparł się o drzwi do zamkniętego mieszkania i pod ciężarem jego ciała drzwi wpadły do środka. Weszliśmy. Był tam stary, poszarpany dywan, w kuchni na parapecie leżała jedna łyżka, a w pokoju na jednej ze ścian wisiała tzw. słomka. Na niej były szpileczkami zamocowane widokówki. Kolega zdjął jedną, ja wziąłem drugą i właśnie wtedy pod tę kamienicę podjechał milicyjny Fiat 125p i jeden gazik, a za chwilę Nysa. Do klatki wpadło dziewięciu milicjantów – dwóch w cywilu i siedmiu mundurowych – i zostaliśmy aresztowani. Miałem przy sobie legitymację szkolną, ale koledzy nie, więc wyprowadzono ich w kajdankach. I chociaż to było jedno wielkie nieporozumienie, to ludzie na ulicy patrzyli na nas jak na kryminalistów. Zawieziono nas wszystkich na posterunek przy ul. Piwnej i przesłuchano. Wszyscy niewinni, ale  wytłumaczyć tym panom policjantom w owych latach, że drzwi same się poddały pod ciężarem ciała i nie zostały przez nas w żaden sposób wyłamane, było trudno. W końcu zostaliśmy zwolnieni. Najgorsze było to, że dyrektor naszej szkoły, pan Edward Galica, został również o tym powiadomiony i wszyscy następnego dnia musieliśmy stawić się w jego sekretariacie i  tłumaczyć się z tego zajścia. Miałem wówczas 13 lat.

 

Pożar w 1980 r.

1 komentarz

Na zdjęciu nr 1 po prawej stronie stoję razem z Andrzejem O. – Przodem do fotografa. Palący się budynek dość długo czekał na rozbiórkę, z czego skwapliwie korzystaliśmy wraz z kolegami…

W piecach paliliśmy deskami z podłóg, były w bdb stanie.

Skomentuj Dariusz Salamon Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *